piątek, 29 kwietnia 2011

Czas wracać

Pierwszego dnia po przyjeździe do Jerozolimy rozmawiałam z Miriam o pragnieniach: że jak się czegoś bardzo pragnie, to to się - prędzej czy później, najczęściej w zaskakujący sposób - spełnia.

Po pierwszej wizycie w 2009 roku bardzo pragnęłam tu wrócić - i to na dłużej. Tylko zupełnie nie miałam pomysłu, jak to sensownie zrobić. A potem natrafiłam na blogu Miriam na informację o wolontariacie i... poczułam się tak, jakbym znalazła to, czego szukałam, choć nie wiedziałam, że właśnie tego szukam. 

Mój pobyt w Jeruzalem to spełnione pragnienie. 

To był niezwykły czas. 

Zupełnie wyskoczyłam z moich codziennych ram. Szybko przywykłam do Jerozolimy (np. nauczyłam się sprawnie przemykać pomiędzy tłumem na wąskich uliczkach Starego Miasta). Z czasem ona także trochę przywykła do mnie (np. kiedy szłam do albo z "pracy", część sprzedawców pozdrawiała mnie, także po polsku, nie nalegając już, bym wstąpiła do ich sklepu, więc traktując mnie trochę jak swoją). 

Z żadnej podróży nie wracałam tak pełna wrażeń. W gruncie rzeczy niemal każde ze zdarzeń, które stało się tu moim udziałem, wystarczyłoby za cały miesiąc. Starałam się Wam o tym opowiadać, zrobiłam tysiące zdjęć, a i tak mam poczucie, że i słowa, i fotografie zaledwie w znikomej części oddają moje jerozolimskie doświadczenia, które mnie samej trudno ogarnąć myślą.  

Zdarzały się momenty, że było mi trudno, ale jeśli czegoś żałuję, to chyba tylko tego, że nie wzięłam więcej ciepłych ubrań i choćby jednych pantofli do spódniczki. 

Trochę mi smutno, że wyjeżdżam, ale... "Wszystko ma swój czas, i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem" (Koh 3, 1). Więc teraz czas wracać do Warszawy. I mimo smutku rozstania ze Świętym Miastem cieszę się na myśl o powrocie. 

Tym bardziej że mam do czego i - przede wszystkim! - do kogo wracać. Przez cały czas Wasza wirtualna obecność - wyrażająca się w statystykach bloga, komentarzach, mailach i sms-ach - była dla mnie bardzo ważna. Bez Was nie byłoby tak samo. Dziękuję! No i przekonałam się, jak bardzo mogę tęsknić. 

Lecz moja wdzięczność należy się także tym, którzy towarzyszyli mi tutaj. Przede wszystkim Miriam i Grażynie. 

Do Jeruzalem prowadzi 8 bram (nie zdążyłam ich szczegółowo opisać). Wszystkie je pozostawiam za sobą otwarte (no, może poza zamurowaną od dawna Bramą Złotą, choć i w niej na pewno znalazłaby się jakaś szczelina). Żeby wrócić. 

A za mijający czas...

DEO (I LUDZIOM - nie wiem, jak to napisać po łacinie) GRATIAS!

A na koniec jeszcze 4 moje ulubione zdjęcia z całego mnóstwa, które tu zrobiłam:

maki w ruinach Sadzawki Owczej

przed Ścianą Płaczu

na ulicy w nowej Jerozolimie

dzieci obserwujące testowany tramwaj w nowej Jerozolimie

Do zobaczenia w Polsce! 

Ps. Wczoraj siostry zaprosiły Grażynę i mnie na pożegnalno-urodzinową (bo miałam urodziny - podorowałam sobie na nie mój pobyt tu oraz... kolejną jerozolimską torebkę) kolację. Była pizza, melony z arbuzem i lody w przeróżnych smakach. Pycha. A do tego miła atmosfera, choć niewiele rozumiałam z toczącej się głównie po włosku rozmowy. 

1 komentarz:

  1. Szczęśliwego lotu oraz gładkiego lądowania w Polsce (nie tylko na lotnisku ale takze w codziennej rzeczywistosci, do ktorej [stety/niestety] trzeba wrocic;) zyczy xZibi:)

    OdpowiedzUsuń