czwartek, 7 kwietnia 2011

Mój jerozolimski dzień

Zaczynam przywykać do mojego tutejszego rytmu dnia. 

Wstaję ok. 7.00, choć budzę się zwykle wcześniej (bo jestem wyspana? bo bije zegar? bo sąsiedzi hałasują?). Na 8.00 biegnę (zwykle z moją współlokatorką) na mszę (po włosku) do kościoła Zbawiciela, który mam prawie za ścianą. To wejście do niego (schody są wysokie, więc od razu zalicza się poranną gimnastykę):


Kościół w środku wygląda tak (bardzo podoba mi się ten krzyż wielki krzyż w prezbiterium):


Msza jest odprawiana w kameralnym gronie przy bocznym ołtarzu. Nie ma kazania, ale za to po Komunii celebrans pozostawia sporo czasu na dziękczynienie w milczeniu, bo bardzo mi odpowiada.

Po mszy wracam na śniadanie, które mogę - tak jak lubię - pocelebrować (bez pośpiechu, czasem z książką). Po śniadaniu ogarniam trochę mieszkanie i siebie. Potem do południa mam czas wolny. Robię zakupy (mam już kilka rozpoznanych miejsc zakupowych), załatwiam jakieś sprawy (odwiedziłam np. arabską pocztę, gdzie wymieniałam pieniądze) albo wpadam do Miriam do biblioteki znajdującej się także na terenie sąsiadującej z moim mieszkaniem Kustodii. No, chyba że Miriam pracuje popołudniu - wtedy wpadam tu po adoracji. 

Biblioteka wygląda tak:


A to sama s. Miriam na swoim stanowisku:


Jakie ona ma tu książki! W bibliotece roi się od starodruków, na które patrzę niemal oniemiała z zachwytu. Widziałam np. Biblię z XVI w. (chyba) - z ręcznymi kolorowymi zdobieniami inicjałów! Niestety, nie wolno jej było zrobić zdjęcia... 

W bibliotece poznałam też wolontariuszy z Polski (Magdę, Małgosię i Krzysztofa) i polskiego diakona franciszkanina niewielkiego wzrostu - Tymoteusza.  

Przed "pracą" zjadam jakiś lekki obiad. Potem mam adorację i ewentualnie mycie podłogi. W kaplicy właściwie codziennie spotykam jeszcze jedną "znajomą" - s. Parakletę, Murzynkę w zawsze naciągniętym na głowę kapturze i najczęściej ciemnych okularach, o której p. Grażyna mówi, że drzemie sobie przed Panem Jezusem. 

Po "pracy" znów mam czas dla siebie (hm... tak jakby czas na adoracji nie był czasem dla mnie...). Zaczęłam więc kręcić się po starej Jerozolimie, żeby przyswoić sobie jej topografię, ale na razie jeszcze średnio mi się to udaje... Wszystkie te uliczki są takie do siebie podobne! Od przyszłego tygodnia zamierzam rozpocząć jej bardziej konsekwentne eksplorowanie. 

Kiedy się tu wybierałam, myślałam o tym, że przy okazji chciałabym odwiedzić kilka miejsc. Teraz - choć może wyskoczę tu czy tam, jeśli się uda - mam pragnienie przede wszystkim nasycić się Jeruzalem. I tak się martwię, że mi na to nie wystarczy czasu... 

Wieczorami zasiadam do kolacji z Grażyną (przeszłyśmy na ty!). Częstujemy się nawzajem jedzeniem i toczymy rozmowy o naszym pobycie tu i nie tylko. Wreszcie każda z nas znika u siebie. 

Wtedy przygotowuję się do kolejnego dnia (np. prasuję), a potem - już najczęściej umyta i pod kołdrą - czytam i notuję. Zasypiam zwykle przed 23.00, dzięki czasu rano jestem po prostu wyspana.

W przyszłym tygodniu, ponieważ będę "pracować" od rana, ten rytm dnia nieco się przeformułuje, ale zasadniczo obejmie te same rzeczy.

A dni mijają tak szybko...


Tylko wciąż nie biegam w sandałkach... Jerozolima chyba wzruszyła się moim pobytem tu bardziej niż ja, bo przez pierwsze 4 dni przynajmniej raz dziennie płakała deszczem. Choć i słońce się pojawia i czasem naprawdę przyjemnie grzeje. Temperatury średnie. Wieczory chłodne, bo tu jest tak trochę pustynnie. Na szczęście prognozy - choć nie rzucają na kolana - są przyzwoite. Ale trzeba było wziąć drugi polar... No nic, będzie pretekst, żeby sobie sprawić nowy ciuszek...?

I jeszcze na koniec... moja toaletka po instalacji lustra (wygląda nieźle, prawda?):


Ps. Zdaje się, że zegar na wieży kościoła zaczyna wybijać godziny o 6.00. Przy czym zawsze wybija pełną godzinę, a potem co kwadrans pełną godzinę i - innym dźwiękiem - kolejne kwadranse (jedno, dwa albo trzy uderzenia). Jeszcze nie ustaliłam, o której milknie. 

3 komentarze:

  1. Powiedz siostrze Miriam, że wpadnę pooglądać bibliotekę... Starodruki - ech marzenie;) A toaletka - boska!!! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Maaadzia, sprzeciw! Ja tak nie wygladam...zartuje.Ale to okrucienstwo tak robic zdjecie;)
    ZAPRASZAM NA OGLADANIE (Biblia byla z 1492 roku;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dołączam się do Marty - po prostu wybierzemy się w delegację, żeby służbowo pooglądać książki :)

    OdpowiedzUsuń