wtorek, 26 kwietnia 2011

I po Świętach...

Myślałam, że nie będę opisywać Świąt - w poczuciu, że nie jestem w stanie oddać w słowach tego, w czym uczestniczyłam przez świąteczne dni. Ale trochę jednak napiszę, bo bardzo chcę się tym z Wami podzielić. 

Przede wszystkim przez kilka dni - od czwartku do niedzieli - panowała w mieście świąteczna atmosfera. Tym bardziej że w tym roku razem z nami obchodzili Wielkanoc ortodoksi. Poza tym trwała Pascha żydowska. Ta świąteczna atmosfera oznaczała różnowyznaniowy tłum na wąskich uliczkach Starego Miasta oraz... wzmożone siły izraelskiej policji i wojska, pilnujące porządku. 


Właściwie żyło się od liturgii do liturgii. pomiędzy było w gruncie rzeczy tylko oczekiwanie. Bez żadnej przedświątecznej bieganiny. 


Ale (w miarę) po kolei...


WIELKI CZWARTEK


Z samego rana pobiegłyśmy z Grażyną na mszę z poświęceniem krzyżma do Bazyliki Grobu Bożego. Miałyśmy całkiem niezłe miejscówki. Było bardzo uroczyście.


Po południu udałyśmy się na Syjon, do Wieczernika, gdzie odbyło się raczej krótkie (zwłaszcza jak na tutejsze realia liturgiczne), ale ogromnie poruszające nabożeństwo. Uderzyło mnie podczas niego odczucie powszechności Kościoła, głównie gdy odmawialiśmy "Ojcze nasz" - każdy w swoim języku. Zrobił się taki święty harmider. Ogromnie mnie to wzruszyło. I nasunęło mi się skojarzenie z wylaniem Ducha Świętego, gdy Apostołowie "zaczęli mówić obcymi językami, tak jak im Duch pozwalał mówić" (Dz 2, 4). Tym bardziej że byliśmy w Wieczerniku...! 


Podobnie czułam wieczorem, podczas czuwania w Getsemani (siedziałyśmy z Grażyną prawie przy ołtarzu ze skałą), gdy rozbrzmiewały słowa Ewangelii i modlitwy w różnych językach. 


Zresztą, uświadomiłam sobie, że doświadczam tu tej powszechności Kościoła cały czas. Bo wciąż spotykam czy choćby mijam ludzi modlących się ze mną czy obok mnie, ale nie w moim języku. 


Po czuwaniu w Bazylice Konania przeszliśmy ze świecami Doliną Cedronu - drogą, którą prowadzono Pana Jezusa po pojmaniu w Ogrodzie Oliwnym (a po drodze przyglądali nam się z uwagą liczni świętujący Żydzi, wracający przez Bramę Gnojną od Ściany Płaczu). 


Dotarliśmy do kościoła św. Piotra in Gallicantu (jeszcze o nim napiszę). Przy nim zachowały się starożytne schody, które być może pamiętają czasy Jezusa, co znaczyłoby, że Pan schodził nimi z Wieczernika do Getsemani, a potem prowadzono Go tędy do pałacu Kajfasza (zdjęcie zrobiłam innego dnia, podczas Triduum nie używałam aparatu):




Tu też w podziemiach można zobaczyć starożytną cysternę, w której być może przetrzymywano Jezusa do porannego posiedzenia Rady:




WIELKI PIĄTEK


Choć wróciłam do domu późno, zerwałam się w piątek rano, by pobiec do Bazyliki Grobu Bożego na liturgię Męki Pańskiej (ze względu na obowiązujący tu status quo odbywa się ona tak wcześnie). Na czas jej trwania drzwi bazyliki - chwilę wcześniej otwarte - zostały zamknięte na 3 godziny (nikt nie mógł ani wejść, ani wyjść). Udało mi się przeżywać tę liturgię  na Golgocie, choć były tłumy. 


W ciągu dnia byłam w bazylice na adoracji relikwii Krzyża świętego wystawionych w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Siedziałam bardzo blisko i było mi dobrze.


A wieczorem (także w bazylice) tłumy (wśród nich ja) zgromadziły się na tzw. procesji pogrzebowej, podczas której figura Jezusa znoszona jest z Golgoty, składana na Kamieniu Namaszczenia, namaszczana olejkami, a potem przenoszona do Grobu. Bardzo to poruszające... 


Oczekując na rozpoczęcie nabożeństwa w pobliżu Kamienia Namaszczenia, przyglądałam się raz jeszcze znajdującym za nim mozaikom. I wypatrzyłam anioła, który opłakuje zdjęcie Jezusa z krzyża, ale wygląda trochę tak, jakby - och, wiem, że to mało stosowne skojarzenie... - smarkał w wielką chusteczkę:




Przed rozpoczęciem procesji w bazylice panował gwar (który zresztą bynajmniej nie zamarł w trakcie trwania nabożeństwa). Porządku - nader stanowczo - pilnowała izraelska policja, dla której to nie jest przestrzeń sakralna, toteż młodzi policjanci i policjantki żuli gumy i nawoływali się głośno (temu drugiemu zresztą nie ma się co dziwić, jakoś musieli się usłyszeć w tym hałasie...). Wreszcie drzwi bazyliki się zamknęły. A gdy znów je otwarto po zakończeniu celebracji, tłum znajdujący się w środku zaczął wypływać na zewnątrz, podczas gdy tłum oczekujący na wejście zaczął przeć do środka. Znalazłam się pośród tej ciżby i wtedy pierwszy raz naprawdę się wystraszyłam, że coś mnie albo komuś innemu się stanie - że nie obejdzie się bez stratowania. Ale nic takiego się nie stało i po chwili znalazłam się na placu, skąd mogłam spokojnie pójść do domu. 


W ogóle całe obchody z Bazylice Grobu zdają się przeczyć wszelkim względom bezpieczeństwa. Ludzie się tłoczą, wchodzą na kolumny czy inne dostępne rzeczy (ławki, murki, jakieś metalowe stojaki), prą w różnych kierunkach, a dookoła palą się świece, które zresztą uczestniczący w liturgiach trzymają też w rękach. A jednak wszystko to jakoś funkcjonuje... 


WIELKA SOBOTA


W sobotę zrobiłam trochę świątecznych zakupów, a wieczorem byłam w nowym Domu Polskim na kameralnej (ok. 30-35 osób) liturgii paschalnej. Pierwszy raz przeżywałam ją tak szybko (trwała niecałe 1,5 godziny) i w tak małym gronie. Nie było bardzo uroczyście, ale było po polsku! 


A jedno z czytań było - jak zawsze - o ofierze Izaaka. Wiecie, można tu trafić na takie płytki z przedstawieniem wydarzeń biblijnych. Ofiara Izaaka wygląda tak (nie od razu się zorientowałam, co to jest):




WIELKANOC


W niedzielę najpierw zasiadłyśmy z Grażyną do świątecznego śniadania. Były m.in. wieńce z jajkiem:




coś, co nazwałyśmy babką (i co smakuje podobnie do babki drożdżowej z bakaliami):




i... pachnące (podobno tylko takie należy kupować) i słodkie truskawki:




a także coś nietutejszego, żeby było trochę po naszemu, czyli czekoladowa jajka:




Tylko białej kiełbasy straszliwie nam brakowało...


Potem poszłyśmy do Bazyliki Grobu Bożego na uroczystą, piękną i radosną Eucharystię z procesją. Zrobiło się tak radośnie! A do tego świeciło piękne słońce i było ciepło, dzięki czemu mogłam włożyć sukienkę, którą specjalnie na tę okazję tu przywiozłam. 


Po świątecznym (no, tak na pielgrzymią miarę) obiedzie poszłyśmy trochę poadorować Pana Jezusa w "naszej" kaplicy, a potem na spacer. Ale, ale, właśnie, poznajcie Grażynkę (to naprawdę równa babka! tu w wydaniu reporterskim):



A wieczorem spotkałyśmy Miriam i zwinęłyśmy ją do nas na kolację. 


To były naprawdę  niezwykłe - tak, niezwykłe, to chyba najlepsze słowo - Święta...

1 komentarz: