wtorek, 12 kwietnia 2011

Rytm Starego Miasta

Stara Jerozolima to plątanina kamiennych uliczek, tzw. suków. Każdy taki suk jest inny, choć wszystkie są do siebie podobne. Życie zaczyna się tu na dobre nie z samego rana, ale tak przed południem. Wtedy stoją otworem sklepy-stragany, w których można kupić wszystko: tutejsze jedzenie, wszelakie regionalne wyroby, ale także rzeczy jak przeniesione z odpustu albo straganów ze Stadionu Dziesięciolecia:













Moją uwagę zwracają zawsze sklepy z torebkami, których jest tu całe mnóstwo - i to takich orientalnych, jak i zwyczajnych, takich, jakie można kupić choćby w warszawskim przejściu podziemnym przy Metrze Centrum. Na razie kupiłam dwie, ale nie wiem, czy na tym koniec... Bawią mnie też T-shirty z rozmaitymi nadrukami. Moje ulubione teksty to: "Don't worry, be Jewish" i - to coś dla Ciebie, Marto B., brokerze informacji - "Fuck Google, ask me":


Tyle rzeczy mi się tu podoba! Coś tam już kupiłam, ale głównie się przyglądam i zastanawiam, co jeszcze kupić. 

Są oczywiście także punkty usługowe, takie jak choćby fryzjer:


Poza tym np. apteki i oczywiście knajpki:


Czasem sprzedaż obywa się wprost na ulicy:




Są nawet swego rodzaju second-handy:


A i wielkie korporacje zaznaczają tu swoją obecność:


Uliczkami przez cały dzień wprost przewala się różnokulturowy, różnowyznaniowy, różnojęzyczny tłum. Młodzi i starzy, tutejsi i przybysze mieszają się ze sobą albo po prostu miedzy sobą przepychają. Pięknie ubrane i umalowane Arabki, często prowadzące albo niosące na ręku swoje pociechy, czasem ortodoksyjni Żydzi (którzy podczas deszczu owijają kapelusze folią) z komórką przy uchu, dzieci ze szkolnymi plecaczkami i naturalnie chmary pielgrzymów (wśród nich sporo Polaków i Rosjan), którzy usiłują podążać prowadzącą sukami Drogą Krzyżową: 


Panuje niesamowity gwar. Na bardziej otwartych przestrzeniach sprzedawcy na całe gardło zachwalają swoje towary i ich ceny (czasem - jeśli dobrze się domyślam - mają nawet specjalne megafoniki, które nawołują za nich; początkowo myślałam, że to radia...). W sukach zaczepiają turystów/pielgrzymów, zapraszając do wstąpienia do ich sklepu (wołają za mną: "Lady"). Obowiązkowo pytają, skąd jesteś. Gdy odpowiadam, że z Polski, od razu mówią po polsku: "Dzień dobry" albo: "Jak się masz?", albo: "Zapraszam do mojego sklepu". Z niektórymi udało mi się nawet bliżej zapoznać. Jeden poprosił mnie, żebym mu po polsku napisała: "Wyprzedaż", a potem chciał mi za to wybrać kolczyki w swoim sklepie. W innym miejscu siedzi zwykle ekipa trzech, którzy mnie zaczepiają, wołając: "Ja cię kocham" albo: "Ja cię kocham, a ty śpisz", albo: "Masz ładne oczy". A któregoś dnia, gdy po raz kolejny nie dałam się namówić na wejście do sklepu, mój ulubieniec zawołał: "Dzisiaj nie kocham". Aż w końcu uległam i weszłam. Nic nie kupiłam, ale zrobiłam zdjęcie i obiecałam, że powiem moim przyjaciołom w Warszawie, że to jest mój przyjaciel w Jerozolimie:


a także że wrócę do niego i coś kupię. Dziś obietnicy dotrzymałam. Targowaliśmy się długo i zawzięcie.


Bo tu trzeba się targować. Jak tylko spojrzysz na jakąś rzecz, sprzedawca już przy tobie jest, zachwala to, co oglądasz, pokazuje wiele innych towarów, i obiecuje, że da ci dobrą cenę. Gdy ją podaje, najlepiej podać kwotę o połowę niższą jako tę, którą chce się zapłacić. No i zaczyna się targowanie, w trakcie którego sprzedawca zapewnia, że oferowana cena jest specjalnie dla ciebie, bo jesteś pierwszym klientem albo za chwilę zamyka. Zaklina cię, żeby nikomu nie mówić, jaką dał zniżkę, bo jak się inni dowiedzą, też będą chcieli. A jeśli się zgodzi na to, co proponujesz, to będzie po prostu stratny. Kupować należy dopiero wtedy, gdy osiągnie się 50-70 % tego, co sprzedawca mówił na początku. A osiągnie się raczej na pewno, gdy zacznie się po prostu odchodzić, twierdząc, że się rezygnuje z zakupu... Jeden sprzedawca zszedł mi raz z 200 do 80 szekli, ale ja naprawdę nie chciałam kupić tego wdzianka, więc zostawiłam go rozczarowanego. 

Gwar na jerozolimskich ulicach powstaje także przez to, że ludzie tu są w ogóle dość hałaśliwi (o czym przekonuję się boleśnie także dzięki moim sąsiadom...) - bez względu na porę dnia (i - czasem - nocy). Porozumiewają się głośno i bez większego skrępowania kłócą. 

Do całości trzeba jeszcze dodać małe traktorki jeżdżące po tych wąskich uliczkach:


drewniane wózki, którymi przewozi się towary na sprzedaż (czasem dzieci wożą się nimi nawzajem):



i młodych ludzi przenoszących na wielkich tacach opartych na głowie wypieki czy inne rzeczy (nie udało mi się ich jeszcze sfotografować). 

Nad tym wszystkim unosi się zapach kadzidełek albo - częściej - palonej nargili, czyli fajki wodnej. Takie cudo można kupić w specjalnym sklepie:


Od czasu do czasu odzywają się tu i tam kościelne dzwony, bicie zegarów na wieżach i śpiewy muezinów z minaretów (wszystkie te dźwięki bardzo lubię).

Wieczorami po ulicach kręci się sporo młodzieży, która - jeśli chodzi o hałaśliwość - chwilami nawet przebija dorosłych. 

Oczywiście są też mniejsze uliczki - tam zazwyczaj panuje niewielki ruch, a odgłosy miasta docierają przyciszone:





W piątki około południa tłum - zwłaszcza między Bramą Lwów a Bramą Damasceńską - gęstnieje tak, że trudno przejść. To muzułmanie w swój świąteczny dzień wracają z meczetu na Wzgórzu Świątynnym:


W piątki wraz z zachodem słońca rozpoczyna się szabat (co oznajmiają syreny). Wtedy od Bramy Damasceńskiej w kierunku Ściany Płaczu ciągną ortodoksyjni Żydzi w chałatach albo garniturach, w kapeluszach albo wielkich futrzanych czapach czy choćby jarmułkach. Często z dziećmi i żonami. Kobiety i dziewczęta także są odświętnie ubrane:




W niedzielę znaczna część chrześcijańskich sklepów jest zamknięta - wszak to nasz, chrześcijański, dzień święty. 


Stara Jerozolima to także świetny sposób na gimnastykę. Kamienne uliczki pełne są schodów. Idąc do kaplicy na adorację pokonuję ich - jeśli dobrze policzyłam - 194. A potem jeszcze trzeba wrócić. I czasem chodzi się w tę i z powrotem z innych powodów. Można oczywiście wybrać inną drogę, poza murami, ale wtedy też jest w jedną stronę z góry, a w drugą - pod górę, tyle że bez schodów. Ale przywyk(ł)am. Już nawet przestają(-ły) mnie boleć mięśnie łydek. 

Stara Jerozolima żyje własnym rytmem - wyznaczanym przez codzienność jej stałych mieszkańców i krótkie wizyty wciąż nowych grup turystów/pielgrzymów (uzbrojonych w aparaty fotograficzne).

Bardzo chciałabym, żebyście mogli ją zobaczyć i usłyszeć. Bo wiem, że wszystko, co piszę i pokazuję Wam na fotografiach (których oczywiście mam więcej), i tak nie oddaje tętniącego tu życia, które niezmiennie frapuje mnie i zachwyca.

Ps. Wieje dziś strasznie i jest zimno. "W życiu tak nie wymarzłam w Polsce jak w tych ciepłych krajach" - orzekła wczoraj moja imienniczka, wolontariuszka z biblioteki. Coś w tym jest... Z nadzieją śledzimy prognozy na kolejne dni i z lubością wpatrujemy się w zapowiedź 30 stopni, do których temperatura ma dobić lada dzień... 

Ps. 2. Dopisałam parę słów o Betanii. A poza tym częściowo podmieniłam foty w poście "Ja - wolontariuszka" i dodałam zdjęcie zamkniętego Tryptyku - koniecznie zobaczcie, bo zamknięty też wygląda fajnie. 


Ps. 3. Chyba zaczynam (troszkę?) tęsknić... 

1 komentarz:

  1. AAAAAAAAAAAA! Magda! Ja chcę taką koszulkę!!! Ktoś mi kiedyś mówił, że można zrobić prasowankę na życzenie! :):):)

    Nie tęsknij... tu zimno, ciemno i ponuro! ;)

    OdpowiedzUsuń