No i nadszedł ten dzień! Radosne napięcie rośnie! Właściwie rośnie od chwili, gdy podjęłam decyzję o tym wyjeździe, a jeszcze ściślej - odkąd trafiłam na blogu s. Miriam na informację o wolontariacie w Jerozolimie i zaczęłam brać pod uwagę możliwość zaangażowania się w tę inicjatywę. A potem kupiłam bilet - i to był taki pewnik. Było to kilka miesięcy temu. Paulina żartowała, żebym oszczędzała entuzjazm, bo mi go nie wystarczy do kwietnia. Wystarczyło!
Trudno powiedzieć, że spełnia się moje marzenie; raczej spełnia się coś, o czym nawet nie marzyłam. Miesiąc w Jeruzalem! W mieście, które od dawna mnie fascynowało, a potem - podczas pierwszej wizyty w nim w 2009 roku - po prostu mnie zdobyło.
Nie denerwuję się podróżą. Mama przekonywała mnie, że na pewno się trochę denerwuję. Ale chyba nie. W każdym razie cieszę się tak bardzo, że radość pozostawia niewiele miejsca na nerwy.
Tak czekałam na ten dzień. A to już dziś. Prawie nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Za kilka godzin wyruszam (odlot z Warszawy: 15.45). Z poczuciem, że to będzie moja podróż życia.
I zaczyna się ten blog. On nie jest dla wszystkich, jest dla Was, którzy mnie żegnacie i którzy będziecie na mnie czekać. Bez Was ten wyjazd na pewno nie byłby równie radosny. Chcę Was zabrać ze sobą.
A ponieważ moje pisanie tu to trochę taka osobista rzecz, nie zamierzam prowadzić żadnej akcji promocyjnej bloga. Was także o nią nie proszę. Choć nie zobowiązuję Was jednocześnie do ścisłej tajemnicy. Jeśli ktoś zechce, niech się do nas przyłączy. Ale wiem, że najlepiej podróżuje się w sprawdzonym gronie. A zatem...
W drogę!
Ps. Trzymajcie kciuki, żebym podczas przesiadki w Brukseli znalazła samolot do Tel Awiwu (mam na to tylko godzinę)!
Ps. Trzymajcie kciuki, żebym podczas przesiadki w Brukseli znalazła samolot do Tel Awiwu (mam na to tylko godzinę)!
No to jedziemy... ściskam. M
OdpowiedzUsuńTrzymamy kciuki... i za przesiadki i za pełny wrażeń "niewymarzony" wyjazd;)
OdpowiedzUsuń