Mieszkam przy ulicy św. Franciszka, po sąsiedzku z Kustodią Ziemi Świętej i znajdującym się na jej terenie kościele Zbawiciela. To brama, która prowadzi do Kustodii:
Do miejsca, gdzie znajduje się moje mieszkanie, prowadzi niska brama ze św. Jerzym:
Po wyjściu z bramy mam taki widok:
Wejście do mieszkania (z maleńkiego wewnętrznego podwórka) wygląda tak:
W mieszkaniu znajdują się prowizoryczny przedpokój, korytarzyk przechodzący w sporych rozmiarów kuchnię, maleńka łazienka z niskim sklepieniem i dwa pokoje. Mój pokój prezentuje się następująco:
To ogromne łóżko jest dość miękkie, a ja wolę twarde, ale śpi się nieźle. Trochę też brakuje mi normalnego okna. Jedno jest, ale trochę dziwne i niezapewniające wystarczająco światła (nie dają go też za wiele częściowo przeszklone drzwi wejściowe). Brakowało mi też lustra (korzystałam z niego w pokoju p. Grażyny), ale właśnie je dostałam - bardzo duże; zaraz lecę ten nowy nabytek zamontować. I trochę tu chłodno (tu w mieszkaniach raczej nie ma ogrzewania), ale bardzo nie marznę.
Moim ulubionym elementem wystroju wnętrza jest krzyżyk, który włożony do kontaktu (z tyłu ma wtyczkę) świeci na niebiesko:
W mieszkaniu - ku mojej radości, bo lubię takie dźwięki - słychać bicie dzwonów i zegara z kościelnej wieży. Nie wiem, czy w nocy też, jak śpię, to nie słyszę.
Naszymi sąsiadami są dwie rodziny - jedna arabska (chrześcijańska), druga chyba z Filipin. Jest też zabawny mały piesek (co stanowi tu rzadkość, bo ani żydzi, ani muzułmanie psów nie uznają; dużo tu za to kotów, dzięki czemu nie ma myszy). Niestety, ci nasi sąsiedzi wcześnie wstają i późno chodzą spać, a życie prowadzą niezbyt ciche. Na szczęście nie ma kłopotów ze spaniem.
Generalnie warunki są skromne, ale nie narzekam, nie spodziewałam się zresztą 5-gwiazdkowego hotelu. Zresztą, jest w tym jakaś "egzotyka" i mam dobry adres - ostatecznie nie każdy może sobie tak po prostu pomieszkać w Jerozolimie. Poza tym nie spędzam w mieszkaniu za wiele czasu.
No i to dobre doświadczenie na Wielki Post. Pamiętam taką wielkopostną naukę sprzed lat, że umartwienia podejmowane w Wielkim Poście są po to, żeby się przekonać, że nawet przy ograniczonych środkach nadal żyjemy, bo tak naprawdę nasze życie zależy nie od tego, co sami jesteśmy w stanie sobie zapewnić, ale od Boga. W myśl tego ochoczo przyjmuję tymczasowe rozstanie z moim warszawskim "luksusem".
No i to dobre doświadczenie na Wielki Post. Pamiętam taką wielkopostną naukę sprzed lat, że umartwienia podejmowane w Wielkim Poście są po to, żeby się przekonać, że nawet przy ograniczonych środkach nadal żyjemy, bo tak naprawdę nasze życie zależy nie od tego, co sami jesteśmy w stanie sobie zapewnić, ale od Boga. W myśl tego ochoczo przyjmuję tymczasowe rozstanie z moim warszawskim "luksusem".
Ale kapa w kwiatki! Ekstra! ;)
OdpowiedzUsuńprzenieść się do innego świata i zamknąć za sobą drzwi - na miesiąc :) zazdroszczę i trochę podróżuję z Tobą... no - może nie 4 h dziennie - ale chwilę czasu dziennie dokładam za pokój na świecie i w nas samych
OdpowiedzUsuń